Zmiany są dobre
Początkiem większej zmiany jest wydarzenie, które kompletnie wywraca nasze życie i każe przełamywać drzemiące w nas strachy i wychodzić ze strefy komfortu. Dokładnie tak było ze mną. Opowiem Wam dziś o mojej pierwszej podróży solo, która odbyła się na ... Kubę.
W 2011 roku zerwałam więzadło krzyżowe na wyjeździe narciarskim i musiałam przejść operację, a następnie rehabilitację. Dokładnie rok po tym wydarzeniu straciłam pracę. Teraz łatwo się mi o tym pisze, ponieważ minęło już prawie 10 lat, natomiast wtedy, mimo iż czułam uwolnienie, to było mi bardzo przykro. I tutaj wkroczyły najbliższe mi osoby - moi rodzice, którzy są dla mnie wielkim wsparciem. Zadzwonił tata i mówi: "Nic się nie przejmuj, wyjedź, odpocznij, wrócisz i znajdziesz nową pracę". Ten telefon był jak gwiazdka z nieba. Nie było sensu pakować się w coś w obliczu paniki, lepiej nabrać dystansu i z czystym kontem podejmować decyzje. Postanowiłam działać i zorganizować wyjazd.
Przygotowania
Po przeszperaniu internetów i analizie wariantów zdecydowałam się na kurs hiszpańskiego na Kubie. Obdzwoniłam większość znajomych, był maj i nikt nie planował w tym czasie urlopu. Z uwagi na brak chętnych do wyjazdu, kilkudniowych przemyśleniach i konsultacjach postanowiłam pojechać sama. Pomyślałam Kuba jest bardzo bezpieczna, więcej tam policji niż obywateli, jest pięknie, ciepło, czemu nie?
Zorganizowałam wizę, bilet, ubezpieczenie, mieszkanie zostało zorganizowane przez szkołę, a z lotniska miał mnie odebrać kierowca. Nie powiem, że obeszło się bez stresu. Jak dziś pamiętam rozmowę z tatą na lotnisku i mój ból brzucha. Latanie samolotem solo miałam opanowane, ale poruszanie się po nowym miejscu, gdzie nie znam języka było mi kompletnie obce.
Dobry znak
Lecieliśmy w burzy, a podczas lądowania ukazała się przepiękna tęcza. To był dobry znak. Doleciałam na miejsce, transport już na mnie czekał. Kolejne dni były jak bajka, nowe miejsce, znajomości, taniec, plaża. Lepiej nie mogłam sobie tego wyobrazić. Lekcje hiszpańskiego odbywały się rano i trwały do około 14, potem miałam lekcje salsy. Wieczorem wybieraliśmy się na kolację i do klubu potańczyć. Każdy dzień był spektakularny. Poznałam parę osób, z którymi do tej pory utrzymuję kontakt. Jest wsród nich Vivi, dziewczyna z Sao Paolo, która nie mówiła po angielsku prawie w ogóle. Bardzo szybko zaprzyjaźniłyśmy się i dzięki temu moja nauka hiszpańskiego była przyspieszona i też bardzo skuteczna.
Na miejscu
Po dwutygodniowym kursie zostałam na wyspie jeszcze kolejne dwa tygodnie i w tym czasie jeździłam po niej sama. Poczułam się na miejscu na tyle pewnie i bezpiecznie, że ta decyzja przyszła naturalnie. Było wyjątkowo, ludzie byli bardzo życzliwi, organizowali mi noclegi u swoich znajomych mieszkających w kolejnych odwiedzanych przeze mnie miejscowościach. Nie wiem czy wiecie, ale na Kubie każdy zna każdego, sieć kontaktów jest godna pozazdroszczenia. W takich okolicznościach dojechałam z Hawany, aż do Santiago.
Kolejne wyjazdy
Wróciłam i spokojnie znalazłam pracę, taką jaką chciałam. Na rozmowach rekrutacyjnych fakt, że zrobiłam sobie przerwę i wyjechałam sama na Kubę był atutem. Kolejną podróż odbyłam do Kolumbii, a dwa lata później wyjechałam przywitać nowy rok w Brazylii. Skorzystałam z okazji i w Sao Paolo odwiedziłam Vivi. Z każdym rokiem zdrapywałam coraz więcej krajów na mojej mapie zdrapce. Każda z tym podróży była podróżą solo. Nie korzystałam z biura podróży i nikt na lotnisku na mnie nie czekał. Dałam radę. Taka podróż jak widzicie dodaje niesamowicie dużo odwagi i wzmacnia poczucie wartości. W 2017 roku objechałam świat dookoła... solo. Małymi kroczkami można dojść do celu.
Warto spróbować !